Szaleństwo stosowanego postmodernizmu
Lewicowy profesor Bret Weinstein, określający samego siebie terminem „głęboko progresywny”, przekonał się, do czego prowadzi przyzwolenie na niekontrolowany rozwój politycznej poprawności, kiedy odmówił udziału w Dniu Nieobecności. Ten eufemizm odnosił się do narzucenia wszystkim białym studentom, kadrze nauczającej i pracownikom Evergreen State College w Olimpii w stanie Waszyngton konieczności opuszczenia w tym dniu kampusu uczelni. Profesor, pomimo swoich preferencji skłaniających go ku wrażliwości na kwestie rasowe, zaprotestował, pisząc w mailu do władz uczelni, że „na kampusie akademickim niczyje prawo do wypowiedzi – czy w ogóle do przebywania – nie może być oparte na kolorze skóry”. W rezultacie grupa ponad 50 studentów wtargnęła na jego wykład, gdzie uczył biologii [1], zaczęła przeraźliwie krzyczeć i wyzywać go od rasistów, po czym zażądała jego ustąpienia.
Gdzie możemy dopatrywać się przyczyn niedawnych eskalacji tego typu agresywnych i antynaukowych zachowań niszczących możliwość dyskutowania?
Oddajmy głos samej ofierze z jego eseju dla Wall Street Journal:
„Obok konwencjonalnych dziedzin empirycznych i dedukcyjnych, w tym wszystkich nauk ścisłych i przyrodniczych, rozwijano też teorię krytyczną – postmodernizm i jego również oparte na subiektywnych odczuciach odmiany. Od czasu powstania w latach 60. i 70. nowych, nastawionych na promowanie sprawiedliwości społecznej dyscyplin te niemożliwe do pogodzenia ze sobą zespoły poglądów pozostają w skrajnej opozycji do siebie”.
Czym jest ten rak współczesnej nauki, czyniący ją wewnętrznie sprzeczną? Czym jest ten rak wprowadzający do dyskursu naukowego pojęcia nienaukowe, takie jak np. płeć kulturowa, zwany postmodernizmem?
Ideologia postmodernizmu postrzega społeczeństwo z punktu widzenia narzędzia marginalizacji jednostek (pomimo tego, że to właśnie dzięki marginalizacji indywidualności w ogóle możliwe jest budowanie społeczeństwa spełniającego pożyteczne, wyższe cele).
Ideologia postmodernizmu postrzega relacje społeczne z punktu widzenia siły, ponieważ każde odejście od prawdy ku paradygmatowi (porzucenie idei prawdy obiektywnej w rozumieniu Johna Stuarta Milla) faktycznie twierdzi, że każda grupa społeczna ma tylko opinie na temat rzeczywistości, a to, co jest powszechnie postrzegane jako prawda, to opinia, która odniosła sukces w społeczeństwie (została wymuszona na nim siłą).
Wyznawcy postmodernizmu uważają, że dialog międzyludzki nie jest podejmowany w celu ustalenia jakiejś aproksymacji prawdy – lecz że trwa wojna idei. Poglądy na temat rzeczywistości to gra o sumie zerowej, przez co każda komunikacja międzyludzka będzie formą propagandy danej interpretacji rzeczywistości (autopropagandy grupowej i autopromocji własnej wizji), nagłaśniania własnego stanowiska kosztem innych. Celem ostatecznym jest kolektywne zwycięstwo nad innymi, w rezultacie którego nasza grupa będzie miała rolę przewodnią, cieszyć się będzie uznaniem, władzą, bądź sprawować będzie większą kontrolę nad innymi bytami inteligentnymi.
Postmodernizm ideologiczny, narzucający ideę, że zwycięstwo pewnego i równorzędnego (inaczej równie błędnego – bo prawdy nie ma) oglądu na temat rzeczywistości jest ostatecznym celem, wtłacza jednostki w grupy społeczne, nie pozwalając im na indywidualizację ekspresji i dorobku. Dążenia jednostek z definicji są nieskuteczne, ponieważ każda grupa jest silniejsza od jednostki (mówiąc kolokwialnie: „gdy ludzi kupa i Herkules dupa”), dlatego tylko w grupie można osiągnąć jakieś cele, a więc pojedynczy żołnierze idei muszą czynić propagandę dla dobra własnej grupy, a nie być głosicielami przemyśleń własnych (tzw. powtarzacze – repeaters, którzy, tak jak politycy tej samej partii, potrzebują instrukcji w postaci SMS-a przychodzącego punkt 6. rano, o czym mają mówić danego dnia).
Rezultatem tego jest postrzeganie człowieka jako przedstawiciela swojej rasy, swojej płci, swojej grupy wiekowej itp. Człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się ilustracją dla grupy, staje się kolejnym numerem, bo jest tylko przykładem.
Ocena społeczna człowieka formowana tylko na podstawie jego przynależności – jest z gruntu rzeczy niesprawiedliwa i szkodliwa moralnie. Oceny jednostek na podstawie średniej czy mediany grupy pozwalają na skazywanie na infamię osób, które z przyczynami uprzedzenia do danej klasy ludzi nie miały nic wspólnego. Tym jest np. oskarżanie wszystkich białych o niewolnictwo, czy postrzeganie wszystkich heteroseksualnych mężczyzn za współwinnych gwałtów wobec kobiet. Współczesne wynaturzenia w tej materii ideologicznie niczym się nie różnią od piętnowania kułaków jako współwinnych biedzie rosyjskiej w trakcie rewolucji klasowej. Jest to prymitywne myślenie zbiorowe – ideologiczna psychologia tłumu w amoku.
W rezultacie „badacze” teorii krytycznej, czyli badań na płcią, postkolonializmem i marksizmem, przerzucili się z walki o komunizm (teoria walczących klas) na walkę o doprowadzenie do wojny wszystkich ze wszystkimi (wojnę płci, ras, czy nawet grup interesu itp.).
„Postmoderniści usiłowali przejąć biologię, zawładnęli znacznymi obszarami politologii, niemal całą antropologią, historią i filologią angielską – stworzyli pełne autocytowań czasopisma, niemożliwe do odtworzenia wyniki badawcze, zastępując wyważoną debatę akademicką jednostronnymi wystąpieniami i marszami protestacyjnymi aktywistów, co inspiruje wielu bezrefleksyjnych studentów do zastraszania tych, którzy wyrażają przeciwne idee” [2].
Innymi słowy, postmoderniści, czyli współcześni komuniści narzucający grupom społecznym winę za problemy świata i eksploatujący ją (z sowieckiej metodologii działania przejęli między innymi brak możliwości odcięcia się od debaty – postawa neutralna nie istnieje – każdy jest mimowolnym uczestnikiem wojny idei i jeśli np. ktoś nie podpisze się pod listem potępiającym rzekomego rasistę, uważany jest za kryptorasistę – jeśli aktywnie nie pomagasz, jesteś współwinny, bo deprecjonujesz znaczenie walki!) dalej prowadzą wojnę ze współpracą międzyludzką, czyli z kulturą i cywilizacją. Do najgroźniejszych praktyk postmodernistów należy rozkładanie fundamentu prawdy w społeczeństwach, poprzez degenerowanie społeczności naukowej i zaśmiecanie języka, poprzez nadawanie nowych nieuprawnionych znaczeń do starych pojęć, przejmowanie pojęć (np. liberalizmu) czy dodawanie nowych, zupełnie niepotrzebnych. Tworząc antynaukę w nauce i wzajemnie się wspierając przy publikacjach, poprzez odnoszenie się do swoich prac, zamiast do fundamentu badawczego, tworzą pokłady samonapędzających się uzasadnień dla fałszywych tez. Szerzą ponadto hasła deprecjonujące naukę, nazywając ją „narzędziem w rękach białego patriarchatu”, i prowadzą między innymi kursy (np. Fantastic Resistances) opisywane jako „dojo dla przyszłych bojowników o sprawiedliwość społeczną i funkcjonujące asymetrie wpływu” itp.
To dlatego coraz częściej prawdziwy naukowiec musi objaśniać zadziwionemu społeczeństwu, że pewne pojęcia są mylące albo puste, czyli antynaukowe, pomimo tego, że można je spotkać wewnątrz wielu naukowych prac z zakresu nauk społecznych. Są one jak wirus, który rozprzestrzenia się, gdy nie zostanie zanegowany w zarodku (przy czym zanegowanie to jest bardzo utrudnione, gdyż wielokrotnie trudniej jest wykazać brak czegoś, niż potwierdzić czegoś obecność). Użycie terminu prawdziwy naukowiec uzasadnia koniecznością odróżnienia osoby, która spłaca dług zaciągany u społeczeństwa szerzeniem wiedzy i oświecenia, od osoby niebędącej ignorantem – znającej tematykę, lecz starającej się indoktrynować i dezinformować innych, w imię partykularnych własnych lub grupowych interesów. Trudno jest aspirować do tej pierwszej grupy, bo wymaga to ciężkiej pracy i zdolności, natomiast łatwo jest odciąć się od tej ostatniej – bo wystarczy być moralnym, co niniejszym artykułem czynię.
Kandydaci na ławników w sądach Kanady muszą przechodzić obowiązkową indoktrynację, czyli szkolenia polityczne redukujące uprzedzenia rasowe. Podobne szkolenia muszą przechodzić obowiązkowo niektórzy pracownicy (np. z działu zasobów ludzkich) wielu firm, jeśli wykryto u nich uprzedzenia, w USA. Metodologia wyszukująca uprzedzenia rasowe polega np. na robieniu testu skojarzeń, które mają świadczyć o uprzedzeniach, przy czym nie definiuje, czy uprzedzenie jest wobec innej rasy, czy ogólnie wobec każdej obcości (ktoś może odrzucać zaledwie inność wobec siebie, nie mając w ogóle uprzedzeń rasowych). W rezultacie po wykryciu takimi pseudobadaniami uprzedzeń wśród pracowników – przymusowo kieruje się ich na reedukację kulturową. Szkolenia mające wykorzeniać te rzekome uprzedzenia odbywają się kosztem godności ludzkiej, bo w społecznym przeświadczeniu kierowani są na nie sami rasiści. Pomimo tego, że stosuje się je coraz częściej, brakuje dowodów, że tego typu praktyki w ogóle działają (redukując rzekomy rasizm), a nie tylko przymuszają do nich pod groźbą utraty pracy człowieka.
Termin white privilege oznaczający uprzywilejowanie białych głównie mężczyzn pochodzenia europejskiego i amerykańskiego, czyli z krajów o najwyższym PKB per capita, to jeden z najbardziej jaskrawych przykładów narzucania zbiorowej winy. Wina jest wspólna i winna jest akurat ta grupa, której się udało, bo może się podzielić swoim sukcesem. Konsekwencje przynależności do grupy wymierzane są indywidualnie, kiedy przedstawiciel grupy nieuprzywilejowanej, czyli każdej innej grupy, a w związku z tym dyskryminowanej albo uciśnionej, mówi białemu, że „ma się zamknąć, bo nic nie rozumie” albo „że tacy jak on już rządzili i jest źle, więc teraz ma się wycofać, bo jest innych kolej”. Jeszcze gorzej, kiedy przedstawiciel dyskryminowanych uważa, że przedstawiciele grupy uprzywilejowanej muszą wyrównywać niesprawiedliwości historii, czyli są współczesnym coś winni (przeprosiny, niezasłużony szacunek, chociaż głównie pieniądze). Kluczowym czynnikiem jest narzucenie zbiorowej odpowiedzialności, która pozwala ją następnie eksploatować na kolejnych osobnikach, niemających z faktycznymi zbrodniami żadnego związku.
Oddając sprawiedliwość nurtowi intelektualnemu, należy wspomnieć, że u podstaw postmodernizmu leżały także dobre intencje, poszukiwania nowych kierunków, odejście od kanonu, czyli narzucania jednej dyktatorskiej drogi i wizji, kojarzącej się z jedną linią jedynie słusznej partii albo wypełnianiem tego, co w danej chwili życzy sobie dyktator. Chciano odejść od wtłaczania ludzi w przegródki i prześladowania kogoś tylko dlatego, że robi coś inaczej.
Lecz dobrymi intencjami jest wybrukowane piekło. Każdy odpowiedzialny intelektualista powinien rozważyć, jakie konsekwencje będą mieć idee, które chce wprowadzić w życie. Oczywiście nikt nie ma obowiązku bycia odpowiedzialnym za otoczenie, za społeczeństwo. Odpowiedzialność nie wynika ani z urodzenia, ani ze statusu społecznego czy materialnego. Jednak w momencie, w którym człowiek mający możliwości wprowadzenia realnych zmian (a niewielu ludzi może tak o sobie powiedzieć) rozpoczyna próby wprowadzenia danej idei w życie, nawołując do tego jak naukowy proboszcz, lecz nie z ambony, a ex cathedra, wtedy jest on odpowiedzialny za potencjalnie negatywny skutek wprowadzenia jego haseł w życie. Tej odpowiedzialności wśród humanistycznych profesorów u schyłku XX wieku zabrakło. Rozmaici humanistyczni intelektualiści (głównie z Francji), nadbudowani prestiżem uniwersytetów, na których pracowali, oraz dorobkiem kultury, z której wyrośli i w imieniu której głosili swoje tezy, nie czuli się odpowiedzialni za konsekwencje nawoływania do konkretnych zmian.
Kiedy w końcu Unia Europejska oraz amerykańska polityczna poprawność ich postulaty podchwyciła i zaczęła agresywnie forsować, od lat 90. XX wieku wprowadzając je w życie, uniwersyteckie grono nie podjęło się nadzoru nad implementacją, nie czuło się winne za społeczne krzywdy, do których doprowadziło.
Paradoksalnie – ta beztroska zwróciła się przeciwko nim. Obecnie uniwersytety stają się miejscem, w którym bardzo łatwo jest stracić pracę i życiowy dorobek społecznego prestiżu. Wystarczy, że jakiś przedstawiciel uciśnionej grupy społecznej oskarży wykładowcę o obrazę uczuć albo dyskryminację. Innymi słowy to głównie śmietanka uniwersytecka staje się ofiarami wprowadzenia w życie tez, które promowali ich poprzednicy. Wolność wyrażania wykładowców staje się mocno ograniczona. Profesorowie pilnują się i uczą coraz dłuższego zestawienia tematów, których należy unikać (tzw. mikroagresji), zapamiętują listy słów, których użycie staje się niebezpieczne. Ich koledzy i koleżanki mający zakazane poglądy – ukrywają się, przez co ogląd rzeczywistości z perspektywy uniwersyteckiej staje się coraz bardziej wypaczony, bo jednostronny. Uniwersytety zaczynają żyć w bańce percepcyjnej, a ich prestiż społeczny nieustannie maleje.
Dobrze im tak – niech giną, bo robią więcej złego (ideologizacja), niż dobrego (prowadzona pomimo wszystko edukacja). Nie zginą realnie, ale społecznie, bo przeciętny obywatel przestanie ich szanować. Każda aktywna elita (czyli elita nie tylko żyjąca własnym życiem – robiąca badania i wygłaszająca wykłady, lecz również pouczająca społeczeństwo, jak ma żyć) musi być odpowiedzialna za swoje czyny. Ten upadek znaczenia humanistycznych naukowców jest karą, na którą zasłużyli sobie w całej rozciągłości.
Problemem ogólnym jest tylko to, że wraz z tymi odszczepieńcami nauk społecznych z zacięciem ideologicznym – na dno idą prawdziwi humaniści, przedstawiciele nauki starającej się opisać świat interakcji międzyludzkich. Wszyscy naukowcy jako grupa tracą pozycję w społeczeństwie. Utrata prestiżu (słowo „profesor” coraz mniej znaczy, bo politycy bezkarnie posługują się tym tytułem, nawet gdy go nie uzyskali), która uprzywilejowanych tak boli, sama w sobie nie jest zła, lecz ludzie w swojej powszechności chcą kogoś słuchać, więc kiedy jeden autorytet upada, inne tendencje wypełniają tę lukę. W rezultacie pojawiają się szamani, znachorzy i inni pseudotłumacze rzeczywistości. Mnożą się wyznawcy wiedzy wewnętrznej, czyli wiedzy a priori oraz głosiciele spiskowych teorii, ruchy antyszczepionkowe, wyznawcy płaskiej Ziemi, wyjaśniający grawitację przyspieszaniem ziemskiego dysku „w górę”, oraz zwolennicy żywienia się praną, a więc przeciwnicy zdrowego karmienia dzieci.
Całe społeczeństwo na tym traci, gdy naukowe postrzeganie rzeczywistości zastępowane jest przez tezy szarlatanów o różnej menażerii. To dlatego społeczność naukowa powinna spróbować się oczyścić. Z punktu widzenia władz uniwersytetów można to przeprowadzić np. drastycznie obcinając finansowanie wydziałów humanistycznych – niech walczą – na placu boju pozostaną najlepsi, byleby tylko boisko było równe (ostaną się wyłącznie te katedry, które tworzą prawdziwą wiedzę). Z punktu widzenia jednostek – ludzi nauki, trzeba mówić społeczeństwu prawdę, nie bojąc się urazić koleżanek i kolegów. W ogniu krytyki wykuwa się prawda, a ile jest konferencji naukowych całkowicie pozbawionych dyskusji, a składających się tylko z referatów, które przyjmowane są bez komentarza (dozwolone są tylko pytania z sali, ale już nie krytyka z sali). Piętnując przez ośmieszanie wszystkich ideologów starających się postmodernizmem zmieniać świat, można skutecznie oczyszczać środowisko przez pozytywną dyskryminację – wykluczenie z pozycji autorytetów osób niekompetentnych.
Każda idea wprowadzana w życie zamienia się w swoje przeciwieństwo – historia idei postmodernizmu będzie tylko na tę prawdę kolejnym, bardzo gorzkim przykładem. Miejmy już tę historię jak najszybciej za sobą.
Zbigniew Galar
[1] Nagranie z konfrontacji profesora ze studentami:
[2] Quilette.com „Methods Behind the Campus Madness” Sumantra Maitra.
Na pozostałych zdjęciach – profesor Bret Weinstein.
Link do pierwszego miejsca publikacji tekstu:
http://tosterpandory.pl/szalenstwo-stosowanego-postmodernizmu/
🏆 Hi @zibikendo! You have received 0.3 STEEM reward for this post from the following subscribers: @cardboard
Subscribe: automatically support steem authors + earn profit :)